Szwedzcy "bad boys", jak nazywają skandynawskie media swoją reprezentację piłkarzy ręcznych, kontra "gladiatorzy" Bogdana Wenty. Ten mecz elektryzował i pobudzał wyobraźnie kibiców już długo przed pierwszym gwizdkiem na mistrzostwach świata - pisze specjalnie dla Handball.pl Michał Matysik, były reprezentant Polski.
Michał Matysik - ekspert naszego wortalu Handball.pl (fot. Grzechu/nafciarze.pl)
Od początku uznano, że będzie to hit grupy D, który zdecyduje nie tylko o pierwszym miejscu, ale także o układzie w kolejnym etapie turnieju. Obie ekipy bardzo intensywnie przygotowywały się do spotkania analizując grę przeciwnika. Ola Lindgren (trener Szwedów, a wcześniej drużyny Rhein-Neckar Loewen) przyznał, że doskonale zna największe gwiazdy polskiej drużyny (Sławomira Szmala, Karola Bieleckiego i Grzegorza Tkaczyka) i wie, jak ich powstrzymać. Ale to my przystąpiliśmy do tego meczu jako lider grupy.
Przy tak wyrównanym poziomie obu drużyn, o końcowym wyniku zawsze decydują niuanse: mniej popełnionych błędów technicznych, lepiej wykorzystane stuprocentowe sytuacje (kontrataki i rzuty karne), większa szybkość i dynamika rozgrywanych akcji, czy lepiej rozumiejąca się obrona. Ale dobrze przygotowana taktyka bezpośrednio pod danego przeciwnika, plus indywidualne umiejętności zawodników, zawsze będą najważniejsze.
Od samego początku widzieliśmy wszystko to, co najlepsze w piłce ręcznej. Niesamowitą walkę, piękne akcje, bardzo agresywną obronę z obu stron i niesamowite interwencje obu bramkarzy, a Szmal broniący między innymi rzuty karne, to wspaniały widok dla każdego kibica. Fantastyczną dyspozycję pokazał Marcin Lijewski, który w bardzo ważnych momentach indywidualnie potrafił zdobywać bramki dla biało-czerwonych. Jednak pozwoliliśmy Szwedom "odskoczyć na cztery bramki (10:6).
Popełniliśmy znów kilka prostych błędów technicznych w niewymuszonych sytuacjach, co razi szczególnie w wykonaniu tak doświadczonych zawodników jak Mariusz Jurasik. Zmiany, których musimy dokonać w obronie, by dać odpocząć choćby Lijewskiemu, spowodowały "dziurę" i znacznie ułatwiły Szwedom zdobywanie bramek. Po prostu Mateusz Zaremba, pomimo wielkich chęci, nie jest jeszcze gotowy do gry przeciwko takiemu rywalowi i popełnił zbyt proste błędy.
Po przerwie nadal obserwowaliśmy niesamowitą walkę z obu stron, jednakże zabrakło w naszej drużynie egzekutora, który podobnie jak Lijewski w pierwszej połowie, zdobyłby kilka bramek w kluczowych dla spotkania momentach. Można mieć spore zastrzeżenia do gry w przewadze, gdyż kilkakrotnie w tym spotkaniu, nie udało się tego wykorzystać i zniwelować różnicy bramkowej.
Nasza drużyna musi mieć przygotowane dwa-trzy zagrania taktyczne na takie sytuacje, bo wciąż gramy jeden schemat, który już nie zaskakuje rywali. Zabrakło bramek zdobywanych z drugiej lini, a grająca systemem 6-0 obrona szwedzka nie pozwalała Bartłomiejowi Jaszce na swobodną grę "jeden na jednego" i współpraca z Bartoszem Jureckim na kole była bardzo utrudniona.
Nie można zarzucić naszym zawodnikom, że nie chcieli, że "przeszli obok" tego meczu. Włożyli mnóstwo walki i wysiłku w to spotkanie. A dozą emocji, której doświadczyliśmy, można by obdzielić kilka innych pojedynków.
Przechodzimy do drugiej fazy mistrzostw z dorobkiem dwóch punktów i czeka nas prawdziwa handbalowa wojna. Jeszcze więcej świetnej piłki ręcznej, bo reprezentacje Chorwacji, Danii i Serbii to ścisła światowa czołówka. I cieszy mnie bardzo fakt, że w tym znamienitym gronie jest reprezentacja Polski. Teraz już każdy może wygrać z każdym, obyśmy w lepszych humorach kończyli następne spotkania.
Czego Państwu i sobie życzę!
Michał Matysik